Małe wspomnienie o osobie, o której dziś usłyszałam po raz pierwszy
… zmarła po krótkiej chorobie … w Domu Artystów Weteranów Scen Polskich… i jeszcze nazwisko: Stefania Grodzieńska. Tyle zdołałam usłyszeć – kątem ucha – z popołudniowego dziennika. Nie wiedziałam, kto to był. Nie wiem dlaczego – widocznie zapisane to było na górze – poszukałam odpowiedzi w Wikipedii: polska pisarka…, satyryk…, aktorka estradowa i teatralna…, żona…, autorka…, Krzyż Komandorski… Nie wiem dlaczego, nigdy tego nie robię – ale widocznie to też zapisane było na górze – zerknęłam na rubrykę Kategorie, gdzie zebrane są w grupy wszystkie wikipedyczne biogramy. Czwarta z wymienionych grup to Więźniowie getta warszawskiego. Kliknęłam. Pomiędzy nazwiskiem Martin Gray (pisarz), a nazwiskiem Józef Grynblatt (żołnierz Żydowskiego Związku Wojskowego) było nazwisko – zmarłej przed paroma godzinami – Stefanii Grodzieńskiej. Automatycznie nacisnęłam na myszkę i znów byłam w miejscu, skąd wyszłam.
Szukałam dalej: w żadnym życiorysie, w żadnym publikowanym w sieci wywiadzie czy artykule epizod gettowy nie był wspomniany. Widocznie o tym nigdy i nikomu o tym nie chciała mówić, co – przyznaję – byłam gotowa, może nawet powinnam, uszanować i zaniechać. Ale ciekawość była zbyt duża: bała się? kogo? wstydziła? czego? Mało wiem o wojnie, o surviver’ach jeszcze mniej. Ktoś musi mi na to pytanie odpowiedzieć! Od razu. Zresztą dziura w życiorysie była nadto widoczna, by zaprzestać klikania.
I znalazłam: wspomnienie Heleny Birenbaum o przedstawieniu Księżniczka czardasza (rok 1941, getto warszawskie, teatr „Femina” na Lesznie) z Heleną Ostrowską, Orensztejnem oraz z już znaną mi Stefanią Grodzieńską (używającą wtedy nazwiska Stefania Ney) w rolach głównych: na ulicach szalały łapanki do przymusowych robót, terror, tłok, groza. Godzina policyjna, której naruszenie karano rozstrzelaniem. W scenie teatru zaczarowany świat. Balowe suknie aktorek, smokingi aktorów, muzyka, śpiew, taniec… Grodzieńska smukła brunetka …. Zapadał już zmierzch, gdy wychodziłyśmy z teatru. Na ulicach pojedynczy przechodnie i bezdomni żebracy, zrezygnowani, obojętni już na niemieckie zakazy; wołania: a sztykałe brojt! [kawałek chleba]. I ludzkie szkielety – żywe i martwe – trupy przykryte gazetami, które przytrzymywało ułożone wokoło kamienie.
I jeszcze – potem – wiersze Grodzieńskiej z tomiku Dzieci getta, wydanego w 1949 :
Stefania Ney Zosia Zosia ma trzy latka, całe swoje życie nie widziała ni lasu, ni łąki, ni rzeki, i nawet nie wiedziała, że istnieją kwiaty i że ziemię zamyka horyzont daleki. Zosia, kiedy się śmiała, miała dwa dołeczki Zosia pytała mamy, czy na całym świecie Zanim Niemcy wywieźli mamę do Treblinki, |
Stefania Ney Dawid Jak się człowiek nie ma gdzie podziać o policyjnej godzinie i czeka, wciśnięty w bramę, aż nocny patrol go minie, a potem na twardym chodniku pod murem w kłębek się zwinie – to wcale nie wierzy, że kiedyś miał łóżko, że miał własne łóżko z kołdrą i poduszką. Jak człowiek od wczoraj nie jadł, to wcale nie wierzy, że kiedyś był syty Jak człowiek sam jest na świecie człowieku, że są gdzieś na świecie dzieci w twoim wieku. |
Na koniec liścik autorki do hebrajskiego wydawcy: Pisałam te wiersze w 1942, kiedy zdawało się, że ani jednak osoba pamiętająca nie przeżyje. Gromadziliśmy takie dokumenty wierszowane, aby kilka osób, mających szanse („aryjczyków”) nauczyło się ich na pamięć, gdyby żaden świadek nie przeżył. I jeszcze prośba Grodzieńskiej do hebrajskiego wydawcy o pozostawienie pseudonimu Ney: gdyż to nazwisko mojej matki, która zginęła.
I jeszcze, na najzupełniejszy koniec, trzy pierwsze wersy z wiersza o Januszu Korczaku:
Gdyby wziąć wszystkie uśmiech dziecięce,
Uśmiech kwiatów i uśmiechy ptaków,
Uśmiech poety i uśmiech lekarza, …
Nie wiem, czy Stefania Grodzieńska kiedykolwiek recytowała te wiersze, ale dziś słyszę – z „zaczarowanego teatru” na górze – Jej głos. Stefania Ney mówi do mnie z getta.
Magda Koralewska
A memory about someone, I only heard about today for the first time.
…she died after a short illness … in the Home for Retired Polish Artists … and the name: Stefania Grodzieńska. That was all I picked up from the afternoon news. I didn’t know who it was. I’m not sure why – maybe it was written up above – I opened the Wikipedia: polish writer…, comedian…, theatre actress…, wife…, author…, Commandor’s Cross. I don’t know why, because I never do – maybe it was written up above – I looked at the Categories, where all Wiki biographies have been organized into groups. The fourth category: Prisoners of the Warsaw Ghetto. <Click>. Between the names Martin Gray (writer) and Józef Grynbalatt (soldier of the Jewish Military Union) there was her name – Stefania Grodzieńska. Automatically I pushed the mouse button and went right back to whence I came.
I keep looking: there is no mention of the ghetto in any of the articles or interviews on the web. Like she never wanted talk about it with anyone – which I was ready to respect (maybe even should have) and cease my search. But curiosity was stronger: was she afraid? of whom? ashamed? of what? I don’t know much about the war, even less about survivors. But I need answers! Besides, this black whole in her biography is much too obvious to stop looking.
I found it: A recollection of Helena Birenbaum about the Gypsy Princess performance (1941, theatre the Warsaw ghetto), starring Helena Ostrowska, Orenstein and her – Stefania Grodzieńska (under the name Stefania Ney): On the streets there were round ups for forced labor, terror, crowds and fear. If you break the curfew you will be shot. On the stage of the theatre – the enchanted world. Ball gowns, frocks, music, song, dance… Grodzieńska is a slender brunette… The dusk was falling when we left the theatre. There were few people and the homeless beggars on the streets, hopeless and ignorant of the German orders; cries: a shtykale broyt [a piece of bread]. And human skeletons – dead and alive – corpses covered with newspapers held down by small stones.
And then – later – Grodzieńska’s poem from the Children of the Ghetto volume, published in 1949:
Zoshia (Sophie) Zoshia is three, her entire life she did not see, nor a meadow, nor a river, nor a forest, and she did not know, about the flowers and that the earth is limited by a horizon boundless Zoshia had two dimples, when she laughed, Zoshia asked her mom, is it true Before the Germans took mom to Treblinka, translation from Polish: M. Koralewska |
זושיה זושיה במשך כל שלושת שנות חייה כשזושיה צחקה היו לה שתי גומות חן קטנות זושיה שאלה את אימה האם בכל העולם לפני שהגרמנים הוציאו את אימא לטרבלינקה, תרגמה מפולנית לעברית הלינה בירנבאום |
And a short letter to the Israeli publishing house: I wrote these poems in 1942, when it seems that no one who remembers would survive. We gathered these lyrical documents, so that a few people who had the chance („aryans”) would memorize them, in case no witnesses survive. And one more request to leave the name – Ney: because it was my mothers, who perished.
And at the very end, the first three sentences of her poem about Janusz Korczak:
If you took all children’s smiles,
The smile of flowers and smiles of birds,
Smile of a poet and smile of a doctor, …
I don’t know if Stefania Grodzieńska ever recited these poems, but today I hear her voice – from the „enchanted theatre” up above. Stefania Ney speaks to me from the ghetto.
Bardzo wzruszona tekstem pani Koralewskiej, który znalazłam dopiero dziś, ponad pół roku po śmierci mamy, wyjaśniam:
Rodzice nigdy nie mówili publicznie – i prawie nigdy w domu – o spędzonym w getcie okresie. Był to okres, którego nie chcieli pamiętać, choć zatrzeć go w pamięci oczywiście nie zdołali.
Dodatkowo mama, jako autorka i wykonawczyni tekstów satyrycznych, chciała kojarzyć się z artystką ,,do śmichu”, a nie z tak niewyobrażalną tragedią.
Mogli spokojnie się ukryć, ale poszli do getta dobrowolnie, ze względu na uwielbianych rodziców ojca, którzy tej szansy nie mieli. Wyszli, kiedy „akcje” tak się nasiliły że nie było szans na uratowanie moich dziadków.
O wstydzie nie było mowy, natomiast przyznaję że rodzice – jak wszyscy albo prawie wszyscy ludzie którzy przeżyli tamten koszmar – bali się jego powrotu. Bali się nie o siebie, tylko o nas, o następne pokolenia.
Mama mamy, o której też jest mowa, tuż przed wojną wyjechała do Wilna. Powojenne wieloletnie poszukiwania nie dały rezultatu. Nawet nie wiadomo kto ją zamordował: Niemcy czy Sowieci.
Mam nadzieję, że odpowiedziałam na Pani pytania. Jeśli byłyby następne, również od razu odpowiem.
Z serdecznymi pozdrowieniami – Joanna Jurandot-Nawrocka.